czwartek, grudnia 25, 2008

Moje Boże Narodzenie

Czuję się Europejką, czuję się kosmopolitką, uwielbiam podróżowanie po świecie, uwielbiam poznawać inne kultury, ale jedyna rzecz której nie potrafię sobie wyobrazić to Święta Bożego Narodzenia bez rodziny...

Odkąd pamiętam zawsze była choinka z ozdobami, które są chyba starsze ode mnie, np. ten króliczek. Odkąd pamiętam zawsze była zapalona świeca na stole przez cały wieczór i najczulsze życzenia R...

Potem długa kolacja wigilijna i dyskusje na bardzo głębokie tematy o religii, o wszechświecie, o historii, o tradycjach, które zanikły, opowieści o tym jak było kiedyś...

Wigilia Bożego Narodzenia jest co roku. Na szczęście dla mnie co roku jest taka sama. Niestety dopiero w tym roku zdałam sobie sprawę ile ta "rutyna" jest dla mnie warta, jest właściwie bezcenna. Nie wyobrażam sobie innych Świąt. Na szczęście zdałam sobie z tego sprawę...

niedziela, września 21, 2008

Trip to York

To był długi dzień, ale było warto...

Niestety zaraz po przyjeździe do Salford nie zdążyłam kupić biletu na darmową wycieczkę do York.
Pozostało mi jedynie czyhanie na to, że
ktoś kto miał bilet rozmyśli się z wyjazdu.
Kiedy tak stałam w innymi osobami, które również nie miały biletu, podeszła Susan (ze Students' Union) i zapytała kto chce jechać, bo jest jedno wolne miejsce... To był jeden z niewielu momentów od kilku dni kiedy samotność w UK opłaciła się ;)

Mina mi nieco zrzedła kiedy na miejscu okazało się, że karta pamięci z mojego aparatu została w komputerze w pokoju... Na szczęście York okazał się olbrzymim centrum handlowym.

York okazał się cudownie angielskim miastem z pozostałościami murów obronnych, ruinami zamku i katedrą. Nie polecam wycieczki w weekend, ponieważ miasto cieszy się dużą popularnością, zwłaszcza kiedy pogoda dopisze, tak jak było to w moim przypadku.

Pierwszą wycieczkę po Anglii uważam za bardzo udaną, choć dzień był bardzo długi i męczący. Nawiązałam kontakt z "rodaczką" ;), jest nas dwie na obczyźnie...

Więcej zdjęć tutaj

sobota, września 20, 2008

The University of Salford

Taki obraz ukazał się moim oczom już drugiego dnia pobytu w Anglii.



Jedna z podstawowych różnic dotyczących wyższej edukacji w Polsce i w Anglii (na przykładzie UMCS i Salford) to według mnie tworzenie wizerunku uczelni. Dzięki czemu studenci identyfikują się z uniwersytetem, na którym spędzili kilka lat.

Pracownicy techniczni noszą koszulki albo bluzy z logo uczelni, pracownicy Unii Studenckiej noszą koszulki z logo Unii, a od pierwszego tygodnia roku akademickiego wszędzie rozdawane są różne drobiazgi i booklety związane z uczelnią i miastem. Dodatkowo studenci łatwiej nawiązują kontakt między sobą, kiedy na każdym kroku spotyka się studentów ubranych w bluzy albo koszulki z logo uczelni albo noszących torby z logo Unii Studenckiej.

Warto wspomnieć, że wszystkie te gadżety wykonane są z dobrej jakości materiałów, bluzy są ciepłe, a nadruki nie znikają po pierwszym praniu.


Peel Building - żywa historia, stoi tu od 1896 i wygląda fantastycznie :)

piątek, września 19, 2008

UK w punktach

Kilka przemyśleń dzień po przyjeździe:
  • ruch lewostronny, na początku spodziewałam się autobusu z przeciwnego kierunku
  • dwa krany - istna zmora...
  • życzliwość Anglików wywołuje uśmiech na twarzy

czwartek, września 18, 2008

Pierwszy dzień w Anglii



Pierwszy dzień był straszny...
Bardzo duża dawka stresu, równie duża dawka adrenaliny i bardzo małe dawki spożywanych pokarmów :) bagaż wypchany po brzegi i bardzo szeroko otwarte oczy.
Tak zaczął się mój roczny pobyt w Salford (UK) w ramach Programu Erasmus.

więcej zdjęć

środa, września 10, 2008

wtorek, czerwca 24, 2008


Lublin, czerwiec 2008, Noc Świętojańska

poniedziałek, maja 19, 2008

P.S.

Dziś rano wstrząsnęła mną wiadomość z ostatniej chwili podana na antenie jednej z ogólnopolskich stacji radiowych. „Policjanci zatrzymali 32-letnią mieszkankę Lublina, która mając w organizmie blisko 5 promili alkoholu, kierowała samochodem. Kobieta trafiła do szpitala na oddział toksykologii. Za jazdę w stanie nietrzeźwości grozi jej kara do 2 lat pozbawienia wolności.” – brzmi komunikat na ogólnopolskim portalu internetowym. Zawsze kiedy słyszę komunikaty drogowe policji podsumowujące wielkie powroty rodaków ze świąt albo doniesienia o najnowszym rekordzie „jazdy na podwójnym gazie” zastanawiam się dlaczego wszyscy milczą na temat prawdziwej przyczyny tak rażących statystyk. Wyobrażam sobie jak po świątecznej kolacji wesoła rodzina wsiada do rodzinnego samochodu, który będzie prowadzić głowa rodziny pod wpływem alkoholu… i wszyscy pozostali godzą się na to… Dlaczego? Czy żona nie chce kolejnej kłótni na temat wieczornych coraz głębszych drinków męża, bez których on nie może „się odstresować po pracy”? Czy dzieci przywykły do widoku rodziców ze szklaneczką czegoś mocniejszego, że nie budzi to ich niepewności? Czy wreszcie jadąc w odwiedziny do dalszej rodziny nie mamy o czym rozmawiać jeżeli kolacji nie skropimy winem czy wódką? Gdzie tkwi prawdziwa przyczyna? Według mnie w większości przypadków to problem przyzwolenia i braku właściwej reakcji ze strony otoczenia.
Dziś mija 6 rok od kiedy mam dokument uprawniający mnie do prowadzenia pojazdu i z doświadczenia wiem, że zasada „piłeś - nie jedź” jest jedną z najprostszych zasad jakie dorosły rozsądny człowiek może sobie wymarzyć…

niedziela, maja 18, 2008

Myśl globalnie, działaj lokalnie...

Ministerstwo Polityki Społecznej to podobno najcięższa działka w polityce wewnętrznej państwa, a kłopotliwe współżycie społeczne, alkoholizm, bezrobocie, bezdomność to tylko niektóre problemy społeczne z jakimi borykają się lokalne struktury samorządowe. Opisałam 5 wątków i ani jednego rozwiązania. Po półrocznym kursie z przedmiotu „Lokalna polityka społeczna”, po dyskusjach i obejrzanych filmach oraz przeczytanych artykułach byłam pewna, że znalazłam wspólny mianownik w postaci wszechobecnych w Polsce blokowisk. Co tydzień tylko upewniałam się, że antidotum na te problemy to zburzenie wszystkich blokowisk w Polsce. Kiedy usiadłam do komputera przed napisaniem tych kilku stron, wszystkie te historie kołatały się po mojej głowie. Jednak kiedy przyszło do zakończenia gdzieś głęboko zaświtała mi jedna myśl, że przecież są w tym kraju wybitne osoby, skąd pochodzą? Weźmy naszego nowego premiera… wielokrotnie powtarzał on, że jest prostym chłopakiem z podwórka. Ktoś powie „zabieg socjotechniczny, aby przyciągnąć poparcie zwykłych ludzi”. A ja mu wierzę, bo lepiej jest wierzyć, że ze zwykłego podwórka również można wyjść na porządnych ludzi, a nie skończyć jak Ci, których opisałam wyżej. Poza tym poza nim w kraju jest więcej VIP-ów, którzy gdzieś w TV albo w innym wywiadzie opowiedzieli o swojej młodości czy dzieciństwie w podobny sposób. Dlaczego wierzyć innym a nie premierowi, którego sami wybraliśmy.

Myślę, że problem leży gdzie indziej i jest wynikiem braku lokalnego patriotyzmu. Dorastamy, żyjemy w jednym środowisku, po czym albo zostajemy w nim i historia zatacza krąg, albo wyrywamy się i zapominamy o ulicy która nas wychowała.

Wydaje mi się, że to jacy jesteśmy i co robimy jest zależne od tego gdzie jesteśmy w czasoprzestrzeni. Zgadzam się z marksowskim stwierdzeniem, że „byt kształtuje świadomość”. Można to jednak pokonać w kontekście pochodzenia. Wystarczy czasem obejrzeć się w przeszłość. Teraz jestem tu i widzę jakie problemy dotykają ludzi żyjących obok mnie, ale czy za parę lat będę nadal to pamiętać, albo czy będę chciała pamiętać.

sobota, maja 17, 2008

Wielkie Joł

Wracam do domu autobusem, ślepo wpatruję się w szare budynki miasta, które ciągle jeszcze szpecą pomimo coraz większych pieniędzy pompowanych w renowację bądź co bądź zabytkowych budowli. Moim oczom ukazuje się jasny budynek sądu w kolorze miodowym, jeszcze wczoraj otoczony rusztowaniem, a dziś ze świeższym niż elewacja „przejawem kultury hip-hopowej”. To skutecznie wybudza mnie z zamyślenia. Przypominam sobie film Sylwestra Latkowskiego „Blokersi” oraz dyskusję stoczoną z grupą po filmie. I znów zadaję sobie pytanie: Dlaczego komuś przeszkadza świeżo odmalowana elewacja? Dlaczego przeszkadza to przedstawicielom kultury hip-hopowej? Idąc takim torem myślenia, szybko dochodzimy do wniosku, że to jednak brak kultury, delikatnie mówiąc, a nie wyższa forma subkultury. Swoją drogą to bardzo interesujące, że określenie „kultura hip-hopowa” usprawiedliwia niedozwolone przez prawo czyny, takie jak, zażywanie narkotyków, palenie trawki czy dewastacja prywatnego albo państwowego mienia, natomiast kiedy widzimy blokersa stajemy się mniej tolerancyjni. Rozważania Romeo na temat zapachu róży nazwanej innym imieniem, mają tu rację bytu.

Kiedy byłam w podstawówce brałam udział w akcji malowania jednego muru w centrum miasta, ale… odbywało się to na życzenie władz osiedla, na terenie którego znajdował się mur. Oprócz mnie i znajomych z osiedlowego kółka plastycznego towarzyszyli nam okoliczni graficiarze. Miało to na celu zapobiegnięcie zamalowywaniu legalnych grafik, nielegalnymi grafikami. Skończyło się to podkradaniem nam-dzieciom puszek z farbą przez przedstawicieli kultury hip-hopowej. Obawiam się jednak, że administrator odnowionego budynku sądu nie był zachwycony widząc ślad spraya. W filmie jeden z czołowych artystów polskiej sceny hip-hopowej mówi o tym jak Sokiści spałowali jego „zioma” za malowanie sprayami wagonów na stacji, a on odejmuje sobie od ust, żeby puszkę farby kupić. Zastanawiam się czy to nie jest jakieś schorzenie, może to uzależnienie przenosi się z genami i powinni się tym zając lekarze. A jeżeli chłopcy nie mogą bądź nie chcą się powstrzymać od aktów wandalizmu, to niech się nie dziwią, że czeka ich za to pała od sokistów czy nawet policji.
Cały film utrzymany jest w dziwnej konwencji i wydaje mi się, że nie pokazuje ani prawdy, ani nie poprawia wizerunku hip-hopu w oczach reszty społeczeństwa. Sławi takie wartości jak przyjaźń, palenie trawki i malowanie pociągów.

Ostatnio w radiu usłyszałam też bardzo interesujące porównanie muzyki rap do bluesa i jazzu lat 50. i 60. w Stanach, na szczęście jeden ze słuchaczy szybko zareagował pisząc do radia, że w żadnej piosence bluesowej wykonawca nie klnie co drugie słowo. Wróciła mi wiara w normalność tego świata. Dlatego ze spokojem w sercu nadal będę się bulwersować widząc kolejny oszpecony bazgrołami budynek.

piątek, maja 16, 2008

"Buntownik (Bezdomny) z wyboru"

„Imię i nazwisko: Sławomir Gładyszewski. Wiek: 41 lat. Stan cywilny: wolny. Wykształcenie: kucharz-cukiernik, obecnie bezrobotny. Zameldowanie: bezdomny. Poprzedni adres zamieszkania: wartburg, numer rejestracyjny LUD 7580.

Pan Sławek zaczynał jak wszyscy: praca, mieszkanie, kobieta. Potem był alkohol, kłótnie, ulica.” Czytam i oczom nie wierzę, kolejny pean wznoszony przez dziennikarzy na cześć najsłynniejszego już chyba w całej Polsce bezdomnego. Czy im się to nie znudzi. Artykuły o bezdomnym Sławku dawno już przestały budzić litość, teraz są raczej jak odgrzewany kotlet. Sensacja była poruszana już we wszystkich lokalnych mediach, łącznie z gazetką jednej z prywatnych uczelni (czy studenci naprawdę nie mogą znaleźć innych tematów na reportaże w tym mieście?). Poszukując informacji na temat „publikacji o bezdomnym Sławku” natrafiam na Lubelskie Forum Internetowe gdzie rok temu powstał specjalny wątek. Przynajmniej jedna bliska prawdy analiza sytuacji. Bezdomny… przecież to człowiek, szkoda człowieka, a Urząd Miasta milczy, mogliby pomóc, przecież od tego jest pomoc społeczna, po naszej interwencji UM zareagował. I tak w każdym artykule… a na forum: Gość nie chcę iść do przytułka cyt. "bo tam są duże wszy”. Poza tym może zamieszkać z matką, pod warunkiem, że przestanie pić. Zyskał sympatię okolicznych mieszkańców , tylko ciekawe kto wzywał policję i Straż Miejską na interwencję kilkanaście razy. W zimie często odśnieża chodnik przed sklepami, za co dostaje kilka złotych od właścicieli. W jednym z artykułów czytałam, że kiedy zapowiadają się duże mrozy Sławka odwiedza dzielnicowy i nalega, żeby na te kilka dni przeniósł się do przytułku. Ten jednak dzielnie odpowiada, że wie, że w takie mrozy nie można pić alkoholu bo to pewna śmierć i że sobie poradzi. To bardzo „rozsądne” z jego strony, zwłaszcza jak na dorosłego mężczyznę, który miał „normalny dom”, a zamienił go na chatkę pod mostem wybierając alkohol…

W grudniu ubiegłego roku Urząd Miasta spełnił roszczenia mieszkańców i „zrobił coś z bezdomnym pod mostem”, z małą pomocą losu. Pan Sławek zachorował i zabrano go do szpitala, w tym czasie MPO zajęło się uprzątnięciem terenu, który bezprawnie zajął mieszkaniec osiedla. Obecnie przebywa na leczeniu odwykowym w szpitalu psychiatrycznym. I powiem szczerze, że zżera mnie ciekawość jak potoczą się losy najsłynniejszego bezdomnego w kraju.

czwartek, maja 15, 2008

"Ja mam 20 lat, Ty masz 20 lat, przed nami 7. niebo..."

Na konwersatorium z lokalnej polityki społecznej oglądamy filmy o problemach społecznych. Jedne z zajęć poświęciliśmy na film o dzielnicy naszego miasta, przedstawionej w bardzo interesujący sposób. Kilka rodzin oraz ich poziom życia sprzed 20 lat w porównaniu do obecnego. Ciekawe badanie socjologiczne i pracochłonne zwłaszcza z punktu widzenia autora. Odnalezienie kilku rodzin albo nawet utrzymanie kontaktu przez 15 lat, nie należy do najprostszych czynności, w szczególności kiedy nie ma się do dyspozycji portalu nasza-klasa. Myślę, że cały film byłby dla mnie tylko filmem jak dla wielu z obecnych na sali studentów, gdyby nie to, że wśród głównych bohaterów współczesnych rozpoznałam sąsiadkę z klatki obok. Szok… Od tego momentu z zainteresowaniem łowiłam każde słowo komentarza spośród szumów z głośnika. Ona bezrobotna, o niskim poziomie wykształcenia, uzależniona od papierosów. On po zawale, w wakacje popołudniami stoi w oknie i spędza czas na obserwowaniu podwórka, rano odjeżdża czerwonym busem na rehabilitacje, refundowane z samorządu. Mają dwóch synów: starszy ma rodzinę, a młodszy chyba kończy podstawówkę. Tyle wiedziałam do momentu obejrzenia filmu. To według mnie fenomenalne w człowieku, że potrafi bardziej otworzyć się przed obcymi sobie ludźmi, a żyć we wrogości z bliskimi. Myślę, że przez długi czas nikt nie wiedział tyle o tej rodzinie co autor tego filmu.

Kilka lat temu przed Świętami Bożego Narodzenia otworzył się sklep Stokrotka, często ją tam widywałam, właściwie całe wakacje codziennie wracając z pracy. Pieniądze z opieki starczają tylko na podstawowe potrzeby, często nie starcza do pierwszego. W małym sklepiku łatwiej jest zrobić zakupy na krechę, w dużym nie ufają takim jak ja. Nadal nie pracuje. Przy życiu trzyma mnie tylko syn, Piotruś i wszystko co robię, robię dla niego. Fragmenty filmu głęboko zapadają mi w pamięć.

Na osiedlu nadal będą krążyć plotki, ludzie nadal będą „gadać”, a ja mijając ich czekających na busa z niebiesko-białą nalepką z ludzikiem na wózku zawsze będę pamiętać film sprzed kilku lat.

środa, maja 14, 2008

Dzień zaczyna się od śniadania

Zaspałam, jak zwykle, nie zdążyłam zjeść śniadania, ale tego seminarium nie mogę opuścić. Wybiegam przed klatkę schodową, a żołądek coraz głośniej daje o sobie znać. Na szczęście na uczelni jest barek i automat z kawą. Mijam jeden blok, drugi blok, śmietnik, kiosk i schody.

Codzienna droga na przystanek. Jak co dzień mijam też „osiedlowy klub dyskusyjny” bez ogródek spożywający na „śniadanie” „zupkę chmielową” albo „cherry za cztery”. Ta patologiczna sytuacja tak zakorzeniła się w tym miejscu na chodniku, że nawet nie zwracam uwagi na 5 facetów spożywających alkohol w kolorze sztucznej wiśni z jednego kubka. Między nimi jest mój sąsiad, kiedyś normalny człowiek, żona… dziecko.

O 5 panach pijących co rano wino z plastykowego kubeczka przypomniałam sobie, kiedy natknęłam się w Internecie na raport, którego fragment brzmi:
”Wpływ konsumpcji alkoholu na wydajność pracy i karierę zawodową jest powszechnie znany. […] Badania pokazały również, że bezrobocie i alkoholizm idą w parze. Relacja przyczynowa może być dwojaka: alkoholicy są narażeni na utratę pracy, bezrobocie prowadzi do pijaństwa. Wreszcie oba te składniki mogą być wywołane przez jakiś trzeci czynnik, wyjaśniający dlaczego niektóre osoby są równocześnie bezrobotnymi i alkoholikami.” „Co Ty głupia jesteś? Do pracy idziesz?” – usłyszała kiedyś moja mama od wspomnianego sąsiada. Początek lat 90. w Polsce okres transformacji, wyjazdy na pomarańcze do Bułgarii, wczasy nad morzem Czarnym. Pamiętam jak zazdrościłam Magdzie lalek. Sąsiadka dostała ofertę pracy w osiedlowym sklepie, ale nie przyjęła, bo „miałaby trudności z załatwieniem urlopu, kiedy będzie imieniny robić”. Szybko okazało się, że może i jest kiedy zrobić imieniny dla rodziny, ale… nie ma za co. W ciągu kilku lat sytuacja diametralnie się zmieniła, już nie zazdrościłam, przyjaciółce zabawek, powiedzmy, że dlatego, że urosłam. I teraz zastanawiam się dlaczego moja mama nadal nie „zmądrzała” i ciągle chodzi do pracy, a sąsiad nie „zgłupiał” i zamiast zarobić na butelkę wina, czasem przychodzi pożyczyć 20 zł od mojego taty.

wtorek, maja 13, 2008

Mieszkanie w klockach puzzle

Jak co tydzień przygotowuję się do zajęć, czytając internetowe wydanie „Dużego Formatu”. Jeden z artykułów dotyczy „hałaśliwych sąsiadów”. „…Koło pierwszej obudził nas wyjątkowo głośny bit. Ktoś pogłośnił basy. Łomot staje się nie do zniesienia. Czuję, jak przez ścianę przechodzi wibracja. A potem zaczyna się koncert piosenki bazarowej. Widocznie impreza przekroczyła punkt krytyczny. Towarzystwo przestało się z czymkolwiek liczyć…” . Mam wrażenie, że ten artykuł jest o wczorajszej nocy, a mój zmysł empatii pozwala mi przypuszczać, że w podobnym stanie psychicznym jak narrator artykułu znajduje się dziś większość mieszkańców mojego bloku. Klasyczny przykład wcielania w życie opowieści z języka polskiego w szkole podstawowej o Pawle i Gawle co w jednym stali domu . Obecnie na fali kursów NLP (neurolingwistycznego programowania) można łatwo wytłumaczyć dlaczego pomimo, że wszyscy znają tą opowieść i morał z niej płynący, postępują w sposób odmienny. „Nie czyń drugiemu co Tobie niemiłe” brzmi całkiem jak „Nie myśl o różowym słoniu, o czym właśnie pomyślałeś?”.

Staram się zrozumieć… Mówię sobie: młodość, pomyśl jakie Ty imprezy urządzałaś w domu ze starszym bratem… Widzę siebie, jak odbieram telefon od sąsiada z ostrzeżeniem, że zadzwoni na policję. Razem ze starszym bratem urządzaliśmy spotkanie dla znajomych. Powiadomiliśmy „sąsiadów przez ścianę” o planowanej skromnej imprezie. Muzyki nie było w ogóle, bo oboje wolimy ją w słuchawkach, tylko głośne rozmowy. Musiały być głośne, skoro po 1 zadzwonił sąsiad z niższego piętra, strasząc policją…

Wyobrażam sobie co czuli imprezowicze wczorajszej nocy, ale nadal nie rozumiem, dlaczego ten spór musi wyglądać jak węzeł gordyjski.

Ze skrajności w skrajność… Gdy u nas w społecznościach blokowisk od lat panuje zasada „Wolność Tomku w swoim domku”, to w sąsiednich Niemczech, żeby mieć w domu pieska czy kanarka trzeba mieć zgodę każdego z sąsiadów wspólnoty mieszkaniowej. Gdzie wobec tego szukać starożytnego „złotego środka”. Ktoś mądry powiedziałby, że swojej wolności szukajmy w wolności drugiego człowieka. Jednak kiedy siedzi się w czterech ścianach małego pokoiku, który wciśnięty jest jak klocek puzzle pomiędzy inne malutkie pokoiki trudno jest mówić o takich pojęciach jak przestrzeń czy wolność…

poniedziałek, maja 12, 2008

Blokowisko WZM

Wielki zespół mieszkaniowy (w skrócie wzm, zespół mieszkaniowy z fr. grand ensemble, potocznie blokowisko) - forma urbanistyczna, w której na małej przestrzeni znajduje się duże skupisko bloków wielorodzinnych bez innych budynków mieszkalnych, a liczba mieszkańców wynosi od kilku do kilkudziesięciu tysięcy – taką definicję blokowiska znalazłam w internetowej encyklopedii wikipedia.pl. Czym jest blokowisko każdy z nas wie, dlatego nie jest trudno wyobrazić sobie opisane otoczenie. Wiele Polskich miast poddało się architektonicznym wpływom socjalizmu. Betonowe osiedla z wielkiej płyty, betonowe przestrzenie bez wyrazu i zieleni, puste dla mieszkańców. Monotonia krajobrazu wynika z odmiennej percepcji przestrzeni projektującego osiedle planistę i zamieszkującego ją później szarego człowieka. Różnica w postrzeganiu tej rzeczywistości po wielu latach i po kolejnym pokoleniu zaowocowała negatywnymi zjawiskami, które trudno będzie odwrócić. Brak więzi sąsiedzkich między mieszkańcami to już chyba norma. Sama wiem ile razy w tygodniu widuję sąsiadkę, która mieszka „naprzeciwko mnie” - raz, czasem dwa razy. Kiedy myślę o tym co mnie otacza mnie, moją rodzinę i mój Dom, dochodzę do wniosku, że w miejscu stworzonym dla ludzi, nie ma miejsca dla człowieka. W miejscu które miało być symbolem nowej cywilizacji, człowiek zapomina o drugim człowieku…