wtorek, stycznia 27, 2009

Szkocja...

Sesja, sesja i po sesji. A co studenci robią po sesji? Odpoczywają i odreagowują stres związany z sesją. Dlatego razem z kilkorgiem znajomych z Salford postanowiliśmy wybrać się na małe wakacje w przerwie między semestrami, aby wrócić pełni sił i zapału do pracy w semestrze letnim. Wolne mamy aż do niedzieli, dlatego pozwoliliśmy sobie na dłuższy wypad. Po długich debatach, decyzja zapadła...
and the winner is... Scotland !

Wynajęliśmy samochód, zebraliśmy grupę 6-7 osób (docierają do mnie sprzeczne informacje), zarezerwowaliśmy hostele i wyruszamy w drogę. Pierwotny plan zakłada zobaczenie Glasgow, Edynburg, Dundee, Aberdeen, Inverness i Fort William. Ale zobaczymy gdzie nas dobre wiatry zaprowadzą.

Do niedzieli nie pojawi się żaden nowy wpis, chyba że uda nam się dostać trochę internetu po drodze, tak przynajmniej z pół wiaderka. Natomiast jak tylko wrócę, postaram się obrobić wszystkie zdjęcia i zamieścić je w stałym miejscu, czyli tutaj.

I jeszcze cytat z mojej ulubionej książki i filmu z dzieciństwa...
"Cała naprzód ku wielkiej przygodzie!
Taka gratka nie zdarza się co dzień!"

poniedziałek, stycznia 26, 2009

"Każda wariatka ma na głowie kwiatka"

Kobieta: Kiedy ma 5 lat: Ogląda się w lustrze i widzi księżniczkę.

Kiedy ma 10 lat: Ogląda się w lustrze i widzi Kopciuszka.

Kiedy ma 15 lat: Ogląda się w lustrze i widzi obrzydliwa siostrę przyrodnią Kopciuszka: "Mamo, przecież tak nie mogę pójść do szkoły!"

Kiedy ma 20 lat: Ogląda się w lustrze i widzi się "za gruba, za chuda, za niska, za wysoka, włosy za bardzo kręcone albo za proste", ale mimo wszystko wychodzi z domu.

Kiedy ma 30 lat: Ogląda się w lustrze i widzi się "za gruba, za chuda, za niska, za wysoka, włosy za bardzo kręcone albo za proste", ale uważa, że teraz nie ma czasu, żeby się o to troszczyć i mimo wszystko wychodzi z domu.

Kiedy ma 40 lat: Ogląda się w lustrze i widzi się "za gruba, za chuda, za niska, za wysoka, włosy za bardzo kręcone albo za proste", ale mówi, że jest przynajmniej czysta i mimo wszystko wychodzi z domu.

Kiedy ma 50 lat: Ogląda się w lustrze i mówi: "Jestem sobą" i idzie wszędzie.

Kiedy ma 60 lat: Patrzy na siebie i wspomina wszystkich ludzi, którzy już nie mogą na siebie spoglądać w lustrze. Wychodzi z domu i zdobywa świat.

Kiedy ma 70 lat: Patrzy na siebie i widzi mądrość, radość i umiejętności. Wychodzi z domu i cieszy się życiem.

Kiedy ma 80 lat: Nie troszczy się o patrzenie w lustro. Po prostu zakłada liliowy kapelusz i wychodzi z domu, żeby czerpać radość i przyjemność ze świata.

Może wszystkie powinnyśmy dużo wcześniej założyć taki liliowy kapelusz...

Ja już znalazłam swój "liliowy kapelusz", a wy, drogie przyjaciółki?



niedziela, stycznia 25, 2009

Był sobie nieszczęśliwy człowiek...cd...

W drodze powrotnej Człowiek czuł zbliżającą się wielką chwilę, w której poczuje się szczęśliwy. Śpieszył się bardzo.

Najpierw spotkał Drzewo:
- Drzewo, już wiem jak Ci pomóc! Twoje liście zamieniły się w złoto i opadły i leżą na ziemi. Kiedy pada deszcz, spada na liście i nie wsiąka w ziemię dookoła Twojego pnia, tylko odpływa daleko od Twoich korzeni. Zagrabię te liście, spadnie deszcz i będziesz żyć!
- Człowieku, jesteś wspaniały! Dałeś mi życie! Weź w zamian moje złote liście, dadzą Ci dużo szczęścia.

- Nie mogę wziąć Twoich złotych liście, bo będzie mi ciężko. A ja muszę się śpieszyć do szczęścia, które spotkam po drodze.

I poszedł...

Następnie spotkał Dziewczynę:
- Dziewczyno, wiem jak Ci pomóc! Bóg powiedział, że spotkasz pięknego mężczyznę i zakochasz się w nim, a wtedy zamieszkacie razem w tym pięknym domu i będziecie żyli długo i szczęśliwie, pełni radości życia.
- Człowieku, jesteś wspaniały! Dałeś mi nadzieję! Weź w zamian moją gościnę, zostań ze mną i zamieszkaj ze mną w moim domu.
- Nie mogę zostać z Tobą, bo śpieszę się na spotkanie z moim szczęściem, które czeka na mnie.
I poszedł...

Na koniec Człowiek spotkał Wilka:
- Wilku, wiem jak Ci pomóc!
- Człowieku, jesteś wspaniały! Jak można mi pomóc? Co mam zrobić?

- Ty musisz zjeść głupiego człowieka..
.

sobota, stycznia 24, 2009

Był sobie nieszczęśliwy człowiek...

Nieszczęśliwy człowiek postanowił znaleźć swoje szczęście, ale nie wiedział gdzie je znaleźć. Wtedy postanowił, że pójdzie do Boga i zapyta go gdzie znajdzie swoje szczęście. I poszedł...

Szedł przez pola przez lasy...
Na jego drodze stanął wilk:
- Człowieku, pomóż mi, wszystko mnie boli, umieram, nie wiem dlaczego i nie wiem co mam zrobić, żeby żyć.
- Nie wiem co mam zrobić Wilku, żeby Ci pomóc, ale idę do Boga szukać swojego szczęścia, jeżeli chcesz zapytam go o to jak Ci pomóc.

I poszedł...

Szedł przez pola, przez lasy...
Na swojej drodze zobaczył piękny dom, a przed domem piękną zapłakaną Dziewczynę.
- Człowieku, pomóż mi, nie wiem gdzie mam szukać radości, ciągle tylko płaczę i tęsknię za moją radością życia...
- Nie wiem jak Ci pomóc Dziewczyno, ale idę do Boga szukać swojego szczęścia, jeżeli chcesz zapytam go o to gdzie jest Twoja radość życia.

I poszedł...

Szedł przez pola, przez lasy...
Usłyszał łkanie, to drzewo płakało...
- Człowieku, pomóż mi, usycham, nic nie mogę zrobić...
- Drzewo, nie wiem jak Ci pomóc, ale idę do Boga szukać swojego szczęście, jeżeli chcesz zapytam go co zrobić, żebyś żyło...

I poszedł...

Kiedy przyszedł do Boga, on na niego czekał...
- Wracaj do domu, Człowieku, po drodze spotkasz swoje szczęście.
- A co z moimi przyjaciółmi, co mam zrobić, żeby im pomóc?

I Bóg powiedział mu.
A Człowiek poszedł...

ciąg dalszy nastąpi...

piątek, stycznia 23, 2009

Cytat w cytacie za Jonathanem Carroll'em

"24.01
"Byli kiedyś zakochani - namiętnie i z wzajemnością.
To jest jak pajęcza sieć, w którą się wchodzi; nawet
po przejściu przez nią niełatwo jest się uwolnić od wszystkich
nici prawdziwej miłości".

- fragment nowej powieści"


Czy prawdziwa miłość musi być aż namiętna i z wzajemnością?

Czy prawdziwa miłość musi być tylko namiętna i z wzajemnością?

Skąd wiedzieli, że są tak zakochani?

Czy prawdziwa miłość jest tak delikatna jak pajęcza sieć?

Po co uwalniać się od prawdziwej miłości?

Czy w pajęczą nić wchodzimy tak samo chętnie jak w prawdziwą miłość?

Czy w prawdziwą miłość wchodzimy równie niechętnie jak w pajęczą sieć?

Milion pytań i ani jednej odpowiedzi...

czwartek, stycznia 22, 2009

Chińskie ciasteczko powiedziało mi...

Jeśli nie wiesz jak być szczęśliwym - spytaj o to sosny.

nic nie odpowiedziałam i je zjadłam...

środa, stycznia 21, 2009

Chili con carne, czyli niezły Meksyk...

Skład:
  • 250 dag mielonej wołowiny
  • 20 dag pomidorów żywych albo z puszki
  • pół puszki czerwonej fasoli
  • zielona lub czerwona papryka
  • oliwa lub olej
  • cebula
  • czosnek
  • 1 łyżka koncentratu pomidorowego
  • szklanka bulionu
  • 1 łyżeczka mielonej chili
  • bagietka
  • zielona sałata
Do rondla na rozgrzaną oliwę lub olej wrzucamy cebulę i czosnek... fantastyczny zapach...
Dorzucamy mięso i smażymy około 3-4 min (aż pozbędziemy się czerwonego kolory).
Następnie dodajemy wszystko co zostało przygotowane wcześniej, a jeszcze nie znajduje się w garnku: pomidory, papryka, koncentrat, fasola, chili i bulion. Zagotowujemy i gotujemy przez kolejne 20-25 min na małym ogniu, aż potrawa przyjmie odpowiednią konsystencję, a nadmiar wody odparuje. Podajemy z bagietką i zieloną sałatą.

Moja rada: uważaj z chili!
Nie ma nic gorszego, kiedy zamiast smakować pyszną meksykańską potrawę, gasisz wodą płomienie wydobywające się z buzi po każdym kęsie.
A jeżeli wyszło odrobinkę za ostre, smak doskonale złagodzi kwaśna śmietana.

Smacznego :)

wtorek, stycznia 20, 2009

I jak tu nie spaść z krzesła?

Najwyraźniej komuś było równie niewygodnie jak mi...
(patrz wpis 'Zaczarowany ołówek')

Ale to jeszcze nic... o to kilka krzeseł, które spodobały mi się najbardziej.

Wszystkie projekty znalezione na stronie www.wnetrza.webzine.pl

poniedziałek, stycznia 19, 2009

Jeśli Ziemia zginie, my zginiemy...

...jeśli my zginiemy, Ziemia przetrwa...

W ostatni piątek wybrałam się do kina na bardzo głośny film Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia (The Day the Earth Stood Still) z jednym z moich ulubionych aktorów filmowych - Keanu Reeves w roli głównej. Dodatkowym autem seansu był format filmu Imax, w jakim go pokazano.

Szybko okazało się, że efekt Imax jest jedynym plusem filmu.

Po dość przydługim wstępie, przyszedł czas na sceny, którymi reżyser postanowił zabić swoje dzieło śmiechem widowni.
Najpierw główna bohaterka, zgodnie ze słowami starego porzekadła "gdzie diabeł nie może tam babę pośle" sama spośród tysiąca zgromadzonych podeszła do "ufoludka". Następnie z postrzelonego "ufoludka" trysnęła krew konsystencji ketchupu. A na koniec, kiedy ludzkość pozbywała się małego "ufoludka", ze statku kosmicznego kształtu kuli ziemskiej wyłonił się duży "ufoludek". Tłumy na sali oszalały ze śmiechu.

Dalej jest już tylko gorzej. Film jest tak przewidywalny jak to, że zima znów zaskoczy drogowców.
Zakończenie filmu wprowadza w dosłowne osłupienie i nie pozwala wstać widzowi z fotela. Nie dlatego, że jest tak dobre, ale dlatego, że wszyscy czekają na dalszą część, koniec w tym miejscu po prostu nie pasuje.

Rozumiem... film jest na podstawie oryginału z 1951 roku, inne czasy. Zdaję sobie sprawę również z tego, że kino science-fiction rządzi się swoimi prawami. Ale mam wrażenie, że ten film nie przypadnie do gustu nawet miłośnikom tego gatunku, a Keane Reeves poważniej zastanowi się nad grą w tego typu filmach.

Jedyną rzeczą wartą zwrócenia uwagi jest ,według mnie, przesłanie filmu. W filmie pokazane jest to w sposób bardzo amerykański: dymiące kominy, platformy wydobywające ropę oraz to jak korzystamy z zasobów Matki-Ziemi powinny nas zmusić do myślenia o tym ile jeszcze będziemy w stanie żyć na ziemi pełnej naszych odpadków. I pomimo, że brzmi to apokaliptycznie, to chyba w jakimś stopniu znieczuliliśmy się na tą kwestię.

Podsumowując, film jest miernej jakości i bez wątpienia "Dniem w którym zatrzyma się ziemia", będzie dzień, w którym ten film otrzyma jakiekolwiek nagrody filmowe...

niedziela, stycznia 18, 2009

Chińskie ciasteczko powiedziało mi...


Bogactwo doświadczeń wprowadzi chaos w Twoje szczęście.
odpowiedziałam mu tak...

mogłam być już szczęśliwą żoną z dwójką dzieci, podającą obiad i gazetę codziennie o 15, a jestem studentką dwóch kierunków i trzeciego malutkiego w Anglii, zwiedziłam połowę Europy, realizuję swoje marzenia jedno po drugim, poznaję fantastycznych ludzi na każdym kroku i szukam szczęścia we wszystkim co mnie otacza...

Na koniec dodałam...

Szczęście to sztuka wyboru bez posmaku żalu.

I je zjadłam...

sobota, stycznia 17, 2009

Krok po kroku...

Prokrastynacja dała mi wiele do myślenia...
I w związku z tym od dziś, a właściwie od wczoraj wzięłam się ostro do pracy nad sobą.

Na początek kartka papieru i trzy małe cele na kolejny dzień.
Dziś pobudka
i walka ze zjadaczami czasu, takimi jak komputer i niepotrzebne portale.

Rezultat: cele zrealizowane, satysfakcja gwarantowana.



Wniosek: wchodząc na szczyt korzystamy ze stopni schodów, bo nie ma windy i nikt nie da rady wskoczyć na sam szczyt.

czwartek, stycznia 15, 2009

Prokrastynator, czyli student w czasie sesji

Prokra... co?
Prokrastynacja to zjawisko jest wszystkim dobrze znane, najlepiej znają je studenci w czasie sesji. Przez większość z nas nazywane dotychczas "lenistwem", od dziś niech będzie zaszczycone tą fantastyczną nazwą. Aby zobrazować je posłużę się dwoma cytatami:
Boshe spraw, żeby mi się chciało tak jak mi się nie chce... (modlitwa zdaje się Kubusia Puchatka)
oraz

To co masz zrobić dziś, zrób za dwa dni, będziesz mieć dwa dni wolnego. (ludowe porzekadło)
i teraz już wszystko jasne, a jeżeli ktoś nadal nie wiem o czym piszę, to zachęcam do przeszukania internetu, aż roi się od informacji na temat tego schorzenia, tu albo tu.

Choroba przebiega w cyklach, o następujących etapach:

  1. "Chęć zrobienia czegoś
  2. Decyzja o zrobieniu tego
  3. Odkładanie czynności bez poważnego powodu
  4. Uświadomienie sobie niekorzyści, jakie pociąga za sobą odkładanie
  5. Kontynuacja odkładania
  6. Szukanie wymówek bądź odejście od problemu
  7. Odkładanie
  8. Wykonanie zadania w czas, bardzo się przy tym stresując... lub ukończenie go za późno... bądź też nie zrobienie go wcale
  9. Postanowienie o niepostępowaniu w ten sposób w przyszłości
  10. Niedługo po tym sytuacja się powtarza..."
taaak... coś w tym jest...

Poszukajmy zatem rozwiązania:
  • "duże części materiału dziel na małe, łatwiejsze do ogarnięcia w krótkim czasie,
  • sporządzaj listy zadań do wykonania (ale nie poprzestawaj na tym),
  • wiedz, że wszystko trwa dużo dłużej niż sądzisz,
  • wyeliminuj "zajęcia zastępcze", np. ciągłe, nerwowe sprawdzanie emaili,
  • ustal konkretny termin rozpoczęcia danej czynności,
  • znajdź miejsce, w którym nikt nie będzie ci przeszkadzał,
  • zacznij od środka, jeśli nie wychodzi ci początek"
A więc powodzenia w pokonywaniu PROKRASTYNACJI !

środa, stycznia 14, 2009

Kotta Pilafi, czyli danie z jednego garnka dla jednej osoby

Skład:
  • 1 pojedyncza pierś kurczaka100 g ryżu białego lub brązowego
  • pół cebuli (chyba że ktoś bardzo lubi, to więcej)
  • mała puszka pomidorów, ok. 200-300 g albo tyle samo pomidorów, ale wtedy dobrze jest je sparzyć i obrać ze skórki
  • oliwa, olej lub inny tłuszcz
  • łyżeczka koncentratu pomidorowego albo ketchup
  • szklanka bulionu z kurczaka albo szklanka rosołu
  • czosnek jeżeli ktoś lubi
Mięso i cebulę drobno pokroić wrzucić do rondelka na rozgrzaną tłuszcz i podsmażyć na dużym ogniu. Dodać ryż i smażyć, aż ryż wchłonie tłuszcz (ok. 3-5 min). Dodać bulion, pomidory i koncentrat. Wymieszać z pieprzem, zmniejszyć ogień i... poczekać. Ile? aż ryż będzie miękki i wchłonie bulion (ok. 20 min). Może pojawić się potrzeba dolania wody... to dolać zanim się przypali. I mieeeszaaać, i mieeeszaaać, żeby się nie przypaliło.
Podawać z zieloną sałatą.

Przepis jest na prawdę prosty i nie wymaga dużych nakładów finansowych ani pracy. A do tego nie ma po tym dużo zmywania i studencki brzuszek pełny.

wtorek, stycznia 13, 2009

W zdrowym ciele zdrowy duch!

...kierowana tą starożytną maksymą wypowiedzianą przez Decimusa Juniusa Juvenalisa (ok. 60-po 127 r. n. e., jednego z najwybitniejszych satyryków rzymskich), noworocznie postanowiłam dbać o formę fizyczną i psychiczną w równym stopniu.
Dlatego basen... basen... i jeszcze raz basen...
a na basen... ze znajomymi na pogaduchy.
(chociaż to niesie ryzyko i można nabrać wody w usta, jak słusznie zauważył H.)

A jak to wygląda w praktyce z The University of Salford?
Bardzo prosto.
Każdy kto mieszka na terenie campusu studenckiego, tzn. w jednej z 6 lokalizacji akademików, za jedyne 5 funtów (koszt administracyjny wyrobienia karty) może do woli korzystać z The Tom Husband Leisure Centre.

Ogromny jak na warunki akademickie kompleks oferujący
  • sale gimnastyczną dostosowaną do większości sportów (halówka, badmington, koszykówka etc),
  • dwie sale do ćwiczeń z ciężarami,
  • jedną klimatyzowaną salę do ćwiczeń kardio (rowerki, bieżnie, step w takiej ilości, że nie ma kolejek),
  • jedną z lepszych w Anglii ściankę wspinaczkową,
  • trzy korty do squasha,
  • dwa stoły do snookera
  • kilka sesji aerobiku w kilku odmianach w tygodniu
  • kilkanaście różnych klubów sportowych działających na terenie centrum
  • oraz mój faworyt, basen, jakuzzi i sauna
wszystkie pomieszczenia dobrze nagłośnione a do dyspozycji korzystających są instruktorzy, którzy na życzenie przeprowadzają indywidualne sesje w celu dobrania ćwiczeń odpowiednich dla danej osoby.

Czy to nie wspaniałe rozwiązanie?
Po co zmuszać studentów zaliczeniami z w-fu do uprawiania sportów pomiędzy wykładami, skoro można zwyczajnie pozwolić im na uprawianie dowolnego sportu o prawie dowolnej porze dnia (centrum czynne średnio od 9 rano do 21).

poniedziałek, stycznia 12, 2009

Dwie bajki...

Pobudka o 3 nad ranem, rajd przez Wawę na lotnisko, pożegnanie przed bramką i kilka telefonów zanim wyłączę komórkę (z zagranicy już nie zadzwonię, bo za drogo). Potem dwie i pół godziny lotu po to, aby znaleźć się w innej...

bajce
. Waliza, laptop, paszport i klucz do pokoju, do tego trochę ciuchów... tyle potrzeba do tej bajki, a pomimo tego jest bardzo trwała i odciska głębokie piętno.

Wróciłam do domu na Święta Bożego Narodzenia i od Krakowa do Lublina jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zapomniałam czym żyłam przez 3 miesiące w Salford. Pomimo, że żyłam tym jeszcze dwie godziny wcześniej. Jedynym dowodem na istnienie tego czasu są zapisane na dysku eseje i wypożyczone książki. Jak to możliwe, że jeszcze

trzy dni temu nie pamiętałam co działo się w moim życiu przed trzema miesiącami. Kiedy przyleciałam do Salford po raz pierwszy wszystko stanęło na głowie w ciągu jednego dnia. Plan dnia przerodził się w chaos dnia. A z głowy wyparowało nie dość, że ostatnie wakacje, to jeszcze conajmniej rok wstecz. Próbowałam sobie przypomnieć, jak się czułam przed Świętami Bożego Narodzenia rok temu... nic.

Mam nadzieję, że to Boże Narodzenie będzie inne i będę pamiętać ten czas na długo, punkt odniesienia w przyszłości.

Teraz jestem tu i pamiętam wszystko sprzed 3 świątecznych tygodni spędzonych w domu. Dzięki temu, że pamiętam mogę poprawić wszystko co mnie frustrowało i z opportunities czyniło threats.


piątek, stycznia 09, 2009

Zaczarowany ołówek

Drugi dzień siedzę i piszę esej...

Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie ilość pozycji jakie przyjmuję w trakcie tych dwóch dni. A to wszystko za sprawą zmęczenia mięśni kręgosłupa od siedzenia. Przecież ja mam 20 lat, siedziałam już... dopiero 1/3 życia, a przede mnie 40 lat pracy i siedzenia na przeróżnych krzesłach. Ale mnie wszystko boli już.

Leżąc na podłodze i uprawiając "gdybologię stosowaną" razem z Mamą wymyśliłyśmy rozwiązanie na wszystkie bolączki związane z siedzeniem i pisanie na komputerze.
W trakcie tworzenia projektu napotkałyśmy kilka trudności konstrukcyjnych, ale dzięki naszym gibkim umysłom, wszystko udało się zaprojektować i jutro stworzymy prototyp, a potem seryjna produkcja...

Rozpoznanie potrzeb: biurko i fotel umożliwiające pisanie na komputerze w pozycji leżącej na plecach.
Rozwiązanie: projekt fotela i biurka na kole, dzięki któremu możliwe byłoby pracowanie w dowolnej pozycji.
1. Mocowanie komputera: na miękko - jak w torbach na laptopa, albo na twardo - plastikowe zasuwy zamykające komputer w klamrach w biurku, aby nie wypadł
2. Mocowanie ołówka: na zatrzaski jak w niektórych etui
3. Mocowanie kartki papieru: na klipsy do blatu biurka

Przechodzimy do trudniejszej części projektu:
4. Mocowanie herbaty: niestety... musi stać na zewnątrz koła na stabilnej powierzchni i będę ją sączyć przez długą rurkę.
5. Mocowanie groszków czekoladowych: to było jedno z trudniejszych rozwiązań, ale zdecydowałyśmy się na rynnę rodem z losowania multilotka...

Ach, gdyby tylko mieć zaczarowany ołówek...

poniedziałek, stycznia 05, 2009

Narodziny marzenia...

Uwielbiam to uczucie...

Najpierw jest oczekiwanie, długie przygotowania, kiedy robię herbatę (w UK z cukrem i mlekiem), otwieram herbatniki polane czekoladą. Zasiadam wygodnie w dowolnym miejscu, aby czekać, aż się narodzi.

Później nasłuchuję z której strony nadejdzie, czym pachnie i jak się objawi.
Czasem pachnie chłodem norweskich fiordów, czasem paryskim naleśnikiem z czekoladą, czasem jest rosnącym kamieniem na dnie żołądka, kiedy czuję że osiągam sukces.

Niespodziewanie pojawia się nie pukając do drzwi, nie zaglądając w okno, nie czekając na zaproszenie. Pcha się z każdej strony, łaskocząc i podszczypując mnie. A ja już dłużej nie mogę usiedzieć na miejscu, tylko rzucam się w wir realizacji mojego nowego... marzenia.

Tak rodzi się każde moje marzenie.

2/3 i 1/3

Jest 4 stycznia, mija drugi tydzień odkąd jestem w domu i został jeden tydzień do powrotu do Salford.

Odkąd przyjechałam, słowa "wracać" i "wyjeżdżać" kilkakrotnie zmieniły swoje znaczenie. Aby komunikacja przebiegała bez zakłóceń, muszę dodać kierunek.

Część znajomych jest już back in Salford. Ile bym dała, żeby też tam być...
Pewnie tyle samo ile będę skłonna dać za tydzień, żeby znaleźć się tu gdzie jestem teraz.

Ehhh, że też człowiek nigdy nie może nacieszyć się tym co ma...

sobota, stycznia 03, 2009

Domowa apteczka...

Nawiązując do wróżb noworocznych moja się sprawdza.
Miał być gorący rok i jest... Już 2. stycznia rozłożyła mnie choroba z 38 stopniami gorączki.
W ruch poszły wszystkie chemiczne specyfiki, które znalazłam w domu.

Nie obeszło się też bez wspomnień R. o tym czym leczono ich w dzieciństwie.
Wieczór upłynął wesoło pod hasłem "medycyna domowa".
O to kilka fantastycznych medykamentów :)

  1. Bańki - bańki na wszystko, po długich debatach nie doszliśmy co daje postawienie baniek choremu, ale na pewno pomaga, więcej znalazłam na wiki.
  2. Syrop z cebuli i cukru - wyśmienity na kaszel, nie mogłam w to uwierzyć, ale znów znalazłam mnóstwo odnośników w internecie.
  3. Chleb z cukrem palony nad świeczką - na katar... a tak na prawdę nie działało na nic, ale fantazja autora pomysłu godna uznania.
  4. Smalec i pergamin - na przeziębienie ogólnie, smalcem smaruje się klatkę piersiową i przykrywa pergaminem na noc, M. nie wie czy jej to pomogło, ale pamięta nieprzespaną noc z powodu szeleszczącego pergaminu.
  5. Masło z miodem i mlekiem, a dla dorosłych ze spirytusem - na gardło, to pamiętam nawet ja, na gardło działało jak papier ścierny.
Nie chcę być niesprawiedliwa, bo nie sprawdzałam działania wszystkich specyfików, ale cieszę się, że silne lobby koncernów farmaceutycznych wprowadziło na rynek kilkanaście lekarstw. Dzięki temu mogę wybrać między wdychaniem dymu na katar a zapuszczeniem kropelek do nosa.

Pozostaje jeszcze wspomnieć o dwóch skrajnych przypadkach medycyny ludowej. Kto czytał Potop ten pamięta jak Kiemlicze zagniatali chleb ze śliną i pajęczyną na rany Kmicica. Pomogło? Pomogło... ba... musiało pomóc bo w ten sposób wytwarzano pleśń penicillium, czyli nasza dzisiejsza penicylina. Drugi przypadek jaki przyszedł mi do głowy to biedna Rozalka z nowelki Antek, której niestety nie pomogło wygrzewanie w piecu przez 3 zdrowaśki.

W kwestii zdrowia najważniejszy... zdrowy rozsądek :)

czwartek, stycznia 01, 2009

Noc jedna w roku...

Rozmawiają dwie blondynki:
- Słuchaj, w tym roku Sylwester wypada w piątek!
- O rany! Oby tylko nie 13.

Obawa ta, choć śmieszna, to według mnie zupełnie słuszna. Jedni obchodzą Wigilię Nowego Roku 31 grudnia, inni 15 sierpnia (czyt. bohaterki filmu "Lejdis"), a jeszcze inni wtedy kiedy kupią szampana (czyt. Brat). Dlaczego zatem Sylwester nie miałby wypaść 13 w piątek? Tylko co z tradycyjnymi przesądami związanymi z ostatnim dniem w roku. Pośród bardzo wielu wróżb mam kilka ulubionych.
  1. To co przytrafi się w Sylwestra będzie wróżbą na cały kolejny rok. Ja poparzyłam się żelazkiem z czego wróżę sobie bardzo "gorący" rok :)
  2. Nie należy sprzątać, żeby nie wymieść szczęścia z domu, ale należy zadbać o pełną lodówkę, aby odstraszyć głód. Nie wiem jak było ze sprzątaniem, mam nadzieję, że nasi gospodarze nie przesadzili. A co do lodówki to pękała w szwach, więc nie ma obaw.
  3. Nie należy wchodzić w Nowy Rok ze starymi problemami. Aby się ich pozbyć trzeba zapisać je na kartce papieru i spalić. To samo tyczy się długów pieniężnych, w tym przypadku spłata jest lepszym rozwiązaniem niż palenie.
  4. Gwieździste niebo w noc sylwestrową i bezchmurne niebo w poranek noworoczny wróżą dobry rok. Tak też było i tym razem!
  5. Moja ulubiona wróżba z bąbelków w szampanie mówi, że jeżeli bąbelki poruszają się nieskładnie to zapowiada się rok zmian, romansów, wypadków. Natomiast jeżeli bąbelki poruszają się płynnie przed nami spokojny rok w rodzinnym gronie.
Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku 2009 życzy Tajemnicza Dama :)


Więcej zdjęć tutaj