poniedziałek, stycznia 05, 2009

Narodziny marzenia...

Uwielbiam to uczucie...

Najpierw jest oczekiwanie, długie przygotowania, kiedy robię herbatę (w UK z cukrem i mlekiem), otwieram herbatniki polane czekoladą. Zasiadam wygodnie w dowolnym miejscu, aby czekać, aż się narodzi.

Później nasłuchuję z której strony nadejdzie, czym pachnie i jak się objawi.
Czasem pachnie chłodem norweskich fiordów, czasem paryskim naleśnikiem z czekoladą, czasem jest rosnącym kamieniem na dnie żołądka, kiedy czuję że osiągam sukces.

Niespodziewanie pojawia się nie pukając do drzwi, nie zaglądając w okno, nie czekając na zaproszenie. Pcha się z każdej strony, łaskocząc i podszczypując mnie. A ja już dłużej nie mogę usiedzieć na miejscu, tylko rzucam się w wir realizacji mojego nowego... marzenia.

Tak rodzi się każde moje marzenie.

1 komentarz:

annad pisze...

przepięknie ujęte...chyba coś o tym wiem. i to naradzanie i dążenie jest chyba stokroć piękniejsze niż realizacja - tak bynajmniej jest w moim wypadku.
bo realizacja to tylko zwieńczenie i ukoronowanie czegoś na co tak długo się pracowało.