Na konwersatorium z lokalnej polityki społecznej oglądamy filmy o problemach społecznych. Jedne z zajęć poświęciliśmy na film o dzielnicy naszego miasta, przedstawionej w bardzo interesujący sposób. Kilka rodzin oraz ich poziom życia sprzed 20 lat w porównaniu do obecnego. Ciekawe badanie socjologiczne i pracochłonne zwłaszcza z punktu widzenia autora. Odnalezienie kilku rodzin albo nawet utrzymanie kontaktu przez 15 lat, nie należy do najprostszych czynności, w szczególności kiedy nie ma się do dyspozycji portalu nasza-klasa. Myślę, że cały film byłby dla mnie tylko filmem jak dla wielu z obecnych na sali studentów, gdyby nie to, że wśród głównych bohaterów współczesnych rozpoznałam sąsiadkę z klatki obok. Szok… Od tego momentu z zainteresowaniem łowiłam każde słowo komentarza spośród szumów z głośnika. Ona bezrobotna, o niskim poziomie wykształcenia, uzależniona od papierosów. On po zawale, w wakacje popołudniami stoi w oknie i spędza czas na obserwowaniu podwórka, rano odjeżdża czerwonym busem na rehabilitacje, refundowane z samorządu. Mają dwóch synów: starszy ma rodzinę, a młodszy chyba kończy podstawówkę. Tyle wiedziałam do momentu obejrzenia filmu. To według mnie fenomenalne w człowieku, że potrafi bardziej otworzyć się przed obcymi sobie ludźmi, a żyć we wrogości z bliskimi. Myślę, że przez długi czas nikt nie wiedział tyle o tej rodzinie co autor tego filmu.
Kilka lat temu przed Świętami Bożego Narodzenia otworzył się sklep Stokrotka, często ją tam widywałam, właściwie całe wakacje codziennie wracając z pracy. Pieniądze z opieki starczają tylko na podstawowe potrzeby, często nie starcza do pierwszego. W małym sklepiku łatwiej jest zrobić zakupy na krechę, w dużym nie ufają takim jak ja. Nadal nie pracuje. Przy życiu trzyma mnie tylko syn, Piotruś i wszystko co robię, robię dla niego. Fragmenty filmu głęboko zapadają mi w pamięć.
Na osiedlu nadal będą krążyć plotki, ludzie nadal będą „gadać”, a ja mijając ich czekających na busa z niebiesko-białą nalepką z ludzikiem na wózku zawsze będę pamiętać film sprzed kilku lat.
czwartek, maja 15, 2008
środa, maja 14, 2008
Dzień zaczyna się od śniadania
Zaspałam, jak zwykle, nie zdążyłam zjeść śniadania, ale tego seminarium nie mogę opuścić. Wybiegam przed klatkę schodową, a żołądek coraz głośniej daje o sobie znać. Na szczęście na uczelni jest barek i automat z kawą. Mijam jeden blok, drugi blok, śmietnik, kiosk i schody.
Codzienna droga na przystanek. Jak co dzień mijam też „osiedlowy klub dyskusyjny” bez ogródek spożywający na „śniadanie” „zupkę chmielową” albo „cherry za cztery”. Ta patologiczna sytuacja tak zakorzeniła się w tym miejscu na chodniku, że nawet nie zwracam uwagi na 5 facetów spożywających alkohol w kolorze sztucznej wiśni z jednego kubka. Między nimi jest mój sąsiad, kiedyś normalny człowiek, żona… dziecko.
O 5 panach pijących co rano wino z plastykowego kubeczka przypomniałam sobie, kiedy natknęłam się w Internecie na raport, którego fragment brzmi:
”Wpływ konsumpcji alkoholu na wydajność pracy i karierę zawodową jest powszechnie znany. […] Badania pokazały również, że bezrobocie i alkoholizm idą w parze. Relacja przyczynowa może być dwojaka: alkoholicy są narażeni na utratę pracy, bezrobocie prowadzi do pijaństwa. Wreszcie oba te składniki mogą być wywołane przez jakiś trzeci czynnik, wyjaśniający dlaczego niektóre osoby są równocześnie bezrobotnymi i alkoholikami.” „Co Ty głupia jesteś? Do pracy idziesz?” – usłyszała kiedyś moja mama od wspomnianego sąsiada. Początek lat 90. w Polsce okres transformacji, wyjazdy na pomarańcze do Bułgarii, wczasy nad morzem Czarnym. Pamiętam jak zazdrościłam Magdzie lalek. Sąsiadka dostała ofertę pracy w osiedlowym sklepie, ale nie przyjęła, bo „miałaby trudności z załatwieniem urlopu, kiedy będzie imieniny robić”. Szybko okazało się, że może i jest kiedy zrobić imieniny dla rodziny, ale… nie ma za co. W ciągu kilku lat sytuacja diametralnie się zmieniła, już nie zazdrościłam, przyjaciółce zabawek, powiedzmy, że dlatego, że urosłam. I teraz zastanawiam się dlaczego moja mama nadal nie „zmądrzała” i ciągle chodzi do pracy, a sąsiad nie „zgłupiał” i zamiast zarobić na butelkę wina, czasem przychodzi pożyczyć 20 zł od mojego taty.
Codzienna droga na przystanek. Jak co dzień mijam też „osiedlowy klub dyskusyjny” bez ogródek spożywający na „śniadanie” „zupkę chmielową” albo „cherry za cztery”. Ta patologiczna sytuacja tak zakorzeniła się w tym miejscu na chodniku, że nawet nie zwracam uwagi na 5 facetów spożywających alkohol w kolorze sztucznej wiśni z jednego kubka. Między nimi jest mój sąsiad, kiedyś normalny człowiek, żona… dziecko.
O 5 panach pijących co rano wino z plastykowego kubeczka przypomniałam sobie, kiedy natknęłam się w Internecie na raport, którego fragment brzmi:
”Wpływ konsumpcji alkoholu na wydajność pracy i karierę zawodową jest powszechnie znany. […] Badania pokazały również, że bezrobocie i alkoholizm idą w parze. Relacja przyczynowa może być dwojaka: alkoholicy są narażeni na utratę pracy, bezrobocie prowadzi do pijaństwa. Wreszcie oba te składniki mogą być wywołane przez jakiś trzeci czynnik, wyjaśniający dlaczego niektóre osoby są równocześnie bezrobotnymi i alkoholikami.” „Co Ty głupia jesteś? Do pracy idziesz?” – usłyszała kiedyś moja mama od wspomnianego sąsiada. Początek lat 90. w Polsce okres transformacji, wyjazdy na pomarańcze do Bułgarii, wczasy nad morzem Czarnym. Pamiętam jak zazdrościłam Magdzie lalek. Sąsiadka dostała ofertę pracy w osiedlowym sklepie, ale nie przyjęła, bo „miałaby trudności z załatwieniem urlopu, kiedy będzie imieniny robić”. Szybko okazało się, że może i jest kiedy zrobić imieniny dla rodziny, ale… nie ma za co. W ciągu kilku lat sytuacja diametralnie się zmieniła, już nie zazdrościłam, przyjaciółce zabawek, powiedzmy, że dlatego, że urosłam. I teraz zastanawiam się dlaczego moja mama nadal nie „zmądrzała” i ciągle chodzi do pracy, a sąsiad nie „zgłupiał” i zamiast zarobić na butelkę wina, czasem przychodzi pożyczyć 20 zł od mojego taty.
wtorek, maja 13, 2008
Mieszkanie w klockach puzzle
Jak co tydzień przygotowuję się do zajęć, czytając internetowe wydanie „Dużego Formatu”. Jeden z artykułów dotyczy „hałaśliwych sąsiadów”. „…Koło pierwszej obudził nas wyjątkowo głośny bit. Ktoś pogłośnił basy. Łomot staje się nie do zniesienia. Czuję, jak przez ścianę przechodzi wibracja. A potem zaczyna się koncert piosenki bazarowej. Widocznie impreza przekroczyła punkt krytyczny. Towarzystwo przestało się z czymkolwiek liczyć…” . Mam wrażenie, że ten artykuł jest o wczorajszej nocy, a mój zmysł empatii pozwala mi przypuszczać, że w podobnym stanie psychicznym jak narrator artykułu znajduje się dziś większość mieszkańców mojego bloku. Klasyczny przykład wcielania w życie opowieści z języka polskiego w szkole podstawowej o Pawle i Gawle co w jednym stali domu . Obecnie na fali kursów NLP (neurolingwistycznego programowania) można łatwo wytłumaczyć dlaczego pomimo, że wszyscy znają tą opowieść i morał z niej płynący, postępują w sposób odmienny. „Nie czyń drugiemu co Tobie niemiłe” brzmi całkiem jak „Nie myśl o różowym słoniu, o czym właśnie pomyślałeś?”.
Staram się zrozumieć… Mówię sobie: młodość, pomyśl jakie Ty imprezy urządzałaś w domu ze starszym bratem… Widzę siebie, jak odbieram telefon od sąsiada z ostrzeżeniem, że zadzwoni na policję. Razem ze starszym bratem urządzaliśmy spotkanie dla znajomych. Powiadomiliśmy „sąsiadów przez ścianę” o planowanej skromnej imprezie. Muzyki nie było w ogóle, bo oboje wolimy ją w słuchawkach, tylko głośne rozmowy. Musiały być głośne, skoro po 1 zadzwonił sąsiad z niższego piętra, strasząc policją…
Wyobrażam sobie co czuli imprezowicze wczorajszej nocy, ale nadal nie rozumiem, dlaczego ten spór musi wyglądać jak węzeł gordyjski.
Ze skrajności w skrajność… Gdy u nas w społecznościach blokowisk od lat panuje zasada „Wolność Tomku w swoim domku”, to w sąsiednich Niemczech, żeby mieć w domu pieska czy kanarka trzeba mieć zgodę każdego z sąsiadów wspólnoty mieszkaniowej. Gdzie wobec tego szukać starożytnego „złotego środka”. Ktoś mądry powiedziałby, że swojej wolności szukajmy w wolności drugiego człowieka. Jednak kiedy siedzi się w czterech ścianach małego pokoiku, który wciśnięty jest jak klocek puzzle pomiędzy inne malutkie pokoiki trudno jest mówić o takich pojęciach jak przestrzeń czy wolność…
Staram się zrozumieć… Mówię sobie: młodość, pomyśl jakie Ty imprezy urządzałaś w domu ze starszym bratem… Widzę siebie, jak odbieram telefon od sąsiada z ostrzeżeniem, że zadzwoni na policję. Razem ze starszym bratem urządzaliśmy spotkanie dla znajomych. Powiadomiliśmy „sąsiadów przez ścianę” o planowanej skromnej imprezie. Muzyki nie było w ogóle, bo oboje wolimy ją w słuchawkach, tylko głośne rozmowy. Musiały być głośne, skoro po 1 zadzwonił sąsiad z niższego piętra, strasząc policją…
Wyobrażam sobie co czuli imprezowicze wczorajszej nocy, ale nadal nie rozumiem, dlaczego ten spór musi wyglądać jak węzeł gordyjski.
Ze skrajności w skrajność… Gdy u nas w społecznościach blokowisk od lat panuje zasada „Wolność Tomku w swoim domku”, to w sąsiednich Niemczech, żeby mieć w domu pieska czy kanarka trzeba mieć zgodę każdego z sąsiadów wspólnoty mieszkaniowej. Gdzie wobec tego szukać starożytnego „złotego środka”. Ktoś mądry powiedziałby, że swojej wolności szukajmy w wolności drugiego człowieka. Jednak kiedy siedzi się w czterech ścianach małego pokoiku, który wciśnięty jest jak klocek puzzle pomiędzy inne malutkie pokoiki trudno jest mówić o takich pojęciach jak przestrzeń czy wolność…
poniedziałek, maja 12, 2008
Blokowisko WZM
Wielki zespół mieszkaniowy (w skrócie wzm, zespół mieszkaniowy z fr. grand ensemble, potocznie blokowisko) - forma urbanistyczna, w której na małej przestrzeni znajduje się duże skupisko bloków wielorodzinnych bez innych budynków mieszkalnych, a liczba mieszkańców wynosi od kilku do kilkudziesięciu tysięcy – taką definicję blokowiska znalazłam w internetowej encyklopedii wikipedia.pl. Czym jest blokowisko każdy z nas wie, dlatego nie jest trudno wyobrazić sobie opisane otoczenie. Wiele Polskich miast poddało się architektonicznym wpływom socjalizmu. Betonowe osiedla z wielkiej płyty, betonowe przestrzenie bez wyrazu i zieleni, puste dla mieszkańców. Monotonia krajobrazu wynika z odmiennej percepcji przestrzeni projektującego osiedle planistę i zamieszkującego ją później szarego człowieka. Różnica w postrzeganiu tej rzeczywistości po wielu latach i po kolejnym pokoleniu zaowocowała negatywnymi zjawiskami, które trudno będzie odwrócić. Brak więzi sąsiedzkich między mieszkańcami to już chyba norma. Sama wiem ile razy w tygodniu widuję sąsiadkę, która mieszka „naprzeciwko mnie” - raz, czasem dwa razy. Kiedy myślę o tym co mnie otacza mnie, moją rodzinę i mój Dom, dochodzę do wniosku, że w miejscu stworzonym dla ludzi, nie ma miejsca dla człowieka. W miejscu które miało być symbolem nowej cywilizacji, człowiek zapomina o drugim człowieku…
Subskrybuj:
Posty (Atom)