Pobudka o 3 nad ranem, rajd przez Wawę na lotnisko, pożegnanie przed bramką i kilka telefonów zanim wyłączę komórkę (z zagranicy już nie zadzwonię, bo za drogo). Potem dwie i pół godziny lotu po to, aby znaleźć się w innej...
bajce. Waliza, laptop, paszport i klucz do pokoju, do tego trochę ciuchów... tyle potrzeba do tej bajki, a pomimo tego jest bardzo trwała i odciska głębokie piętno.
Wróciłam do domu na Święta Bożego Narodzenia i od Krakowa do Lublina jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zapomniałam czym żyłam przez 3 miesiące w Salford. Pomimo, że żyłam tym jeszcze dwie godziny wcześniej. Jedynym dowodem na istnienie tego czasu są zapisane na dysku eseje i wypożyczone książki. Jak to możliwe, że jeszcze
trzy dni temu nie pamiętałam co działo się w moim życiu przed trzema miesiącami. Kiedy przyleciałam do Salford po raz pierwszy wszystko stanęło na głowie w ciągu jednego dnia. Plan dnia przerodził się w chaos dnia. A z głowy wyparowało nie dość, że ostatnie wakacje, to jeszcze conajmniej rok wstecz. Próbowałam sobie przypomnieć, jak się czułam przed Świętami Bożego Narodzenia rok temu... nic.
Mam nadzieję, że to Boże Narodzenie będzie inne i będę pamiętać ten czas na długo, punkt odniesienia w przyszłości.
Teraz jestem tu i pamiętam wszystko sprzed 3 świątecznych tygodni spędzonych w domu. Dzięki temu, że pamiętam mogę poprawić wszystko co mnie frustrowało i z opportunities czyniło threats.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz